no, it's not me. it's you.

12:55

Ten post miał z początku pojawić się dużo wcześniej ale doszłam do wniosku, że jest wprost idealny na walentynki. Bo tak w temacie. Fajnie. Walentynek dożyłam, co ciekawe. (Sugeruję wszystkim, żeby zakładali, że umrą młodo. W ten sposób pocieszam osoby stresujące się przed egzaminami. A. na pewno to pamięta: "Nie przejmuj się, to tylko egzamin. Skąd wiesz, czy jutro nie wpadniesz pod samochód?").

Poniekąd będzie to kontynuacja poprzedniego postu, ponieważ również będzie opisywać przypadki zachowań ludzkich, doświadczając których, ma się ochotę zostać pustelnikiem, zamordować wszystkich lub jedno i drugie w odpowiedniej kolejności. Ale to zaraz.

Jak to mówią, są tylko 10 rodzaje ludzi. Ci, którzy rozumieją system binarny i ci, którzy nie. Są również ci, którzy walentynki spędzają ze swoim significant other, oraz ci, którzy manifestują całemu światu, iż mają walentynki tak bardzo w dupie, że im wychodzi oczami. Manifestacja polega na braniu udziału w wydarzeniach na fejsie obwieszczających, że walentynki spędzają z Ryanem Goslingiem (szczerze chłopakowi współczuję), publikacji obrazków przedstawiających deszcz serduszek i osobę, która kryje się pod parasolem, publikacji obrazków lub tekstów informujących, że tylko nutella/pizza/lody/zrazy z cebulą są prawdziwą miłością, czy (opcja jedynie dla prawdziwych twardzieli) informowanie świata, iż w walentynki schleją się na umór. Nie ma lepszej metody, aby udowodnić, iż ma się gdzieś walentynki.



A ja wam powiem, że mi walentynki kompletnie nie przeszkadzają. To znaczy, śmieszą mnie czerwone kajdanki w Rossmanie i krągłe panie w średnim wieku łakomie spoglądające na halki o bardzo skomplikowanej ażurowej konstrukcji na wystawie w Intimissimi ale widok gigantycznych kolorowych lizaków-serduszek, które po wręczeniu wywołują szczerą radość, czy nawet głupich misiów trzymających w łapkach oklepane frazesy, jest na swój sposób rozczulający. Dzisiaj jechałam metrem, na przeciwko siedziała dziewczyna z balonikiem-serduszkiem na wstążeczce. Przy każdym przyspieszaniu i hamowaniu balonik przemieszczał się nieznacznie i klepał kogoś w twarz. To było cudowne. Nie wiem, czy to ona go dostała, czy jechała komuś go dać. Obie opcje są tak samo kochane. Walentynki są ważnym dniem! Wtedy widuje się baloniki w metrze i dresów w kwiaciarni, którzy proszą "pani da te czerwone takie, hehe", i Jelly Beans są w limitowanej edycji w kształcie serduszek i… (jakby ktoś chciał mi kupić jelly beans w kształcie serduszek, zapraszam serdecznie). Walentynkowe kartki też są fajne, chociaż w tym roku w empiku nic ciekawego nie widziałam. No ale zawsze pozostaje internet oraz twórczość własna.

A teraz wracając do tematu przewodniego tej notki, chciałabym wam przedstawić kilka historii w formie porad, jak zdobyć moje serce. Wszystko do bólu autentyczne.

 Miej pięćdziesiątkę jak nie więcej, żonę, dwójkę dzieci i psa. Po krótkiej rozmowie na psich spacerach, za każdym możliwym razem mów matce, że z jej córki jest ostra laska oraz wrzeszcz buongiorno na jej widok.
 Miej pięćdziesiątkę jak nie więcej, żonę i labradora. Po krótkiej rozmowie na psich spacerach, zaproś rozmówczynię do domu, bo przecież mieszkasz tak blisko a żony nie ma.

 Przeżywaj trzecią albo i czwartą młodość. Różnica wieku trzech pokoleń jest jak najbardziej odpowiednia. Po pewnym czasie zmień charakter zajęć i opowiadaj o współżyciu ze swoimi pięcioma poprzednimi żonami i czytaj wiersze o robieniu palcówki w kinie. Dziw się, dlaczego uczennica nie przychodzi już na zajęcia.
 Bądź tym razem w odpowiednim wieku ale miej problemy z wielkością ego. Przy sympatycznej zwyczajnej rozmowie dojdź do wniosku, że wzbudziłeś w rozmówczyni dzikie pożądanie. Zacznij jej wmawiać, że to ona ciebie pragnie przy każdej możliwej okazji a dobitną sugestię zaniechania swojego postępowania traktuj jako nieśmiałość ze strony rozmówczyni.

Ciekawą jest również historia tym razem nie o zdobywaniu serca ale o wspaniałej reakcji prawdziwego mężczyzny. Tego mój umysł nie jest w stanie pojąć. Jeszcze do niedawna żyłabym w szoku i nieświadomości, gdyby pewna osoba nie rzuciła mi więcej światła na sytuację.

♥ Był sobie znajomy, kolega, no, grunt, że osoba którą się zna. Na poziomie intelektualnym na tyle wysokim, że przyjemnie się rozmawiało. W pewnym momencie znajomy zaczął unikać mojej osoby jak ognia, co jakiś czas robiąc jakieś docinki czy nieprzyjemne komenatrze na mój temat. Otóż co się później okazało, koledze zaczęło się wydawać, że ja na niego lecę. A ponieważ nie był zainteresowany to musiał odpowiednio zareagować.

Trochę mi się nie chce wierzyć. Ale są to tylko kolejne dowody potwierdzające tezę z poprzedniej notki: niektórzy ludzie są jednak mocno popieprzeni. Wiem również na pewno, że nigdy nie będzie mi się w życiu nudzić.
found on Pinterest

Życie takie wspaniałe. To fakt. W dodatku autentyczny.

You Might Also Like

0 komentarze

Obsługiwane przez usługę Blogger.