puchate cappucino
15:40
#niekupujadoptuj Ale rozsądnie.
Jeśli wydaje ci się, że weźmiesz pieska ze schroniska, a on
w ramach wdzięczności stanie się chodzącym jak w zegarku ideałem, to
proponuję adoptować w zamian kaktusa. Albo kamienie. Oczywiście nie znaczy
to, że wszystkie psy w schroniskach są psami problemowymi, w zależności od
osobowości jedne radzą sobie lepiej, drugie gorzej. Tak jak ludzie. Znaczy się…
intensywniej, bo psy wrażliwsze są.
Nie planowałam adoptować psa lękliwego. Ale co zrobić jak się człowiek zakocha. Misiek zmarł na moich rękach w czerwcu 2015 roku. Niecały miesiąc później były jego dwunaste urodziny. Siedziałam wtedy na fotelu dusząc się od płaczu i przeglądając w internecie ogłoszenia ze schronisk w całej Polsce. Wtedy ją znalazłam. Była na ostatniej stronie. Zdjęcie przedstawiało zgarbioną sierotkę marysię w różowym kaftaniku po sterylce. Weszłam w opis. Młoda, delikatna, uległa suczka. Serce waliło mi jak po maratonie. Nie mieliśmy wtedy warunków na adopcję psa. Było zbyt dużo niewiadomych dotyczących sytuacji życiowej. Powiedziałam sobie, że jeśli mamy być razem, to na mnie poczeka. A jeśli nie, niech znajdzie cudowny dom. Od tamtego lipcowego dnia myślałam o niej codziennie.
Prawie pół roku później w grudniu, po przeprowadzce, padło
pytanie „To co, wypełniamy ankietę?”. J. oddzwoniła i umówiłyśmy się na 28
grudnia. Pamiętam jak szłyśmy między boksami a J. łypała na mnie badawczo.
„Czemu właśnie Bufka?” zapytała. I co jej miałam odpowiedzieć, że wielka
miłość, że tak ze zdjęcia…? Odpowiedziałam, że mnie urzekła, czy coś… W każdym
razie nie zabrzmiało to zbyt wiarygodnie. Plułam sobie potem w brodę i myślałam
„przecież oni mają na pęczki takich osób, co chcą pieska, bo ładny…”
Potwornie puchaty z lekka przybrudzony niedźwiedź uciekł do
kąta boksu podczas, gdy Butler szalał, żeby się przywitać. Puchate podążało za
mną bez przekonania, co jakiś czas niechętnie zjadając mięsko z puszki. To
samo mięsko, do którego do dziś ma sentyment. Przyjeżdżałam do niej jeszcze przez
cały styczeń i luty. Wychodziłam na spacery z puchatą kulą, która bała się mnie
jak morowej zarazy. Kula przyjechała do swojego domu 22 lutego 2016 roku.
Nawarczała na swoje odbicie w lustrze i poszła schować się w kącie.
I od tego momentu już nic nie było takie samo.
Ze stresu
przestała siusiać na dwie doby. Potem zaczęła siusiać wszędzie. Co tydzień
zmiana repertuaru w kwestii bania się nowych rzeczy, dobrze, że są trzy furtki,
bo zawsze którąś można było wyjść. Święto państwowe bo siku na dworze zrobione.
To groźne, tamto groźne, Jezu Chryste baba z zakupami!!! Matka ratuj (kolejne
święto państwowe, bo po ratunek do matki). Wakacje spodobały się panience
ogromnie, wiadomo, arystokracja w kurortach czuje się najlepiej, dlatego powrót do miasta został skwitowany stanowczą odmową wsiadania do windy. W związku z tym trzeba ćwiczyć wchodzenie do niej…
Cała winda śmierdzi mięsem jak sam szatan. Obowiązkowym
elementem spaceru jest plasterek opatrunkowy z Tygryskiem z Kubusia Puchatka,
którym zaklejam czujnik drzwi windy, coby nie zamknęły się podczas ćwiczenia
wsiadania. Sąsiedzi mniej ochoczo odpowiadają na dzień dobry, co poniektórzy
przyspieszają kroku widząc nas z daleka, żeby nie stać się ofiarami
ćwiczeń pod tytułem „no zobacz kochanie, pani nie jest groźna. Może pani dać
jej mięso?”. Teraz już w zasadzie nie jest ważne jak wyglądasz, wychodząc z
mieszkania i już nie zastanawiasz się, czy spotkasz tego hot sąsiada z twojej klatki. W
sumie można powiedzieć, że wasza znajomość jest na wyższym poziomie zażyłości,
bo przecież widział cię już późnym wieczorem w spodniach od piżamy w króliczki
i traperach, które kiedyś były bordowe, z dziwnym supłem na głowie, kurtce, która kiedyś była niebieska, i
śmierdzącą mięsem. Wielokrotnie. (Wielokrotnie widział i wielokrotnie
śmierdzącą mięsem). Przestajesz dostrzegać wyrazy twarzy osób, które mijają
cię, kiedy cienkim śpiewnym tonem rozmawiasz z psem na różne tematy albo
stanowczo nucisz marsz imperialny, bo działa uspokajająco. Przestajesz
zastanawiać się, jak bardzo ucierpi twój wizerunek, jeśli trzydzieści minut po dwudziestej trzeciej powiesz przypadkowo spotkanemu kolesiowi z psem, że twój ma sraczkę i
jesteś szósty raz w przeciągu ostatnich dwóch godzin na dworze. Po prostu to
mówisz, bo czujesz potrzebę podzielenia się z kimś tą informacją. Torebki na
kupy są w każdej istniejącej kieszeni twojej garderoby. Każdej. Jeśli ci się akurat
skończą (te w szufladzie), możesz jeszcze przez miesiąc nie kupować nowych,
korzystając ze zbiorów w kieszeniach. Odkrywasz w sobie ogromną agresję, bo
musisz stanowczo i dobitnie wyperswadować głaskanie pieska jakiejś matce z
bachorem, która informuje swoje dziecko „popatrz, hau, pogłaszcz hau”. Nie.
I obserwujesz jak zupełnie dziki pies, urodzony w lesie,
mieszkający przez połowę swojego życia w jamie w ziemi, zaczyna w podskokach
wybiegać do przedpokoju, żeby się z tobą przywitać. Jak zapamiętale
kradnie ci skarpetki i zanosi na legowisko, żeby ich pilnować niczym trofeum. Jak
leży na plecach i zaczepiając łapą, wymusza drapanie pod brodą. Jak chrapie i rusza łapkami przez sen, bo jej się coś śni, tak głęboko zasnęła. Na swoim własnym miękkim łóżeczku, w cieple, spokoju i z pełnym brzuchem.
Mówią, że jesteśmy takie same. Stroniące od tłumów, lubiące łososia, introwertyczne i z piegami na nosie. Mamy siebie. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
Mówią, że jesteśmy takie same. Stroniące od tłumów, lubiące łososia, introwertyczne i z piegami na nosie. Mamy siebie. I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie?
0 komentarze