Zanim moje myśli sformułują się w konkretny, możliwy do określenia słowami wniosek, czasem przez bardzo długi czas telepią mi się po głowie jako odczucia. Wiem mniej więcej o co chodzi i jak to czuję, ale jeśli miałabym komuś wytłumaczyć – zadanie byłoby niewykonalne. Niekiedy po jakimś czasie następuje moment, w którym wystarczy jedna rozmowa, albo jakieś zdarzenie i te wszystkie odczucia kumulują się w jedną myśl i w mojej głowie zapala się żarówka. No tak! Przecież czuje tak i tak, ponieważ to i to.
Tak było w przypadku ogólnie ujętego zagadnienia slow life. Zdarzeniem, które pozwoliło mi zebrać do kupy wszystkie swoje odczucia, była wiadomość od mojego ojca, który poinformował mnie, że zarejestrował mnie na Forum Wsparcia Polskiego Biznesu za Granicą. Główny motyw: eksport. Bez mojej wiedzy a tym bardziej aprobaty i zgody. Było to jedno z kilkunastu biznesowych forów, targów i eventów, na uczestnictwo w których przekonywał mnie od lat. Zawsze zapoznawałam się z programami i odpowiadałam "nie". Nie chcę tam być, nie mam po co tam być, nie interesuje mnie to.
Rozumiem, dlaczego mój ojciec mnie zawsze tam wysyłał. Zależy mu na moim rozwoju, robieniu kariery, inspirowaniu się innymi odnoszącymi "sukces" ludźmi. On – jako człowiek po MBA – myśli w prosty sposób. Sukces to pieniądze, uznanie wśród ludzi z branży, wychodzenie z działalnością firmy poza granice kraju, awansowanie w hierarchii. Ale on nie rozumie jednego: ja tego wszystkiego nie chcę. Nie obchodzi mnie eksport, nie obchodzi mnie import, nie obchodzi mnie giełda ani korporacje. Nie obchodzą mnie wysokie stanowiska, awanse, bycie trybikiem w ogromnej maszynie, która działa obracając gigantycznymi sumami pieniędzy i produkuje stres, wrzody żołądka i ataki serca.
Kiedyś, ale jeszcze zupełnie niedawno, postrzegałam siebie jako porażkę, bo nie spełniałam standardów zapierdalającego kapitalistycznego świata XXI wieku. Wszystko wokół powtarza ci, że jeśli nie odnosisz sukcesu, jesteś nikim. Gówno prawda. Każdy jest kimś. Ale jeśli chcesz zostać dobrym prawnikiem, żeby pomagać ludziom, musisz się uczyć, posiąść odpowiednią wiedzę i umiejętności. Chcesz zostać chirurgiem – tak samo, czeka cię ogrom pracy, wysiłku i wyrzeczeń. Ale to wszystko jest warte tylko pod jednym warunkiem: ty musisz tego chcieć.
Jesteśmy tworami z białka, które ewoluowały z jednokomórkowych organizmów i przez ułamek sekundy zamieszkują planetę (rujnując ją), która zapierdala przez kosmos, który tak naprawdę niewiadomo czym jest. Zabijamy się przez kawałki papieru, które umownie stanowią jakąś wartość. Excuse me, what the fuck?
Nic nie musisz.
Nie musisz nikomu niczego udowadniać. Nie musisz chodzić na wykłady o eksporcie, skoro absolutnie w ogóle cię one nie obchodzą. Nie musisz odnosić materialnego sukcesu. Nie musisz podróżować po świecie, skoro cię to stresuje. Nie musisz udawać kogoś, kim nie jesteś tylko dlatego, żeby wydawać się bardziej wartościowym człowiekiem.
Trzeba być dobrym dla innych ludzi i natury, której jesteśmy częścią. Trzeba cieszyć się każdą chwilą w tym idiotycznym cyrku nazywanym życiem. Trzeba znajdować szczęście w najdrobniejszej rzeczy, bo za chwilę i tak każdy z nas umrze. I to wcale nie jest straszne. Po prostu tak jest.
Gdziekolwiek teraz w życiu jesteś, odetchnij. Rozejrzyj się wokół.