Ten post miał z początku pojawić się dużo wcześniej ale doszłam do wniosku, że jest wprost idealny na walentynki. Bo tak w temacie. Fajnie. Walentynek dożyłam, co ciekawe. (Sugeruję wszystkim, żeby zakładali, że umrą młodo. W ten sposób pocieszam osoby stresujące się przed egzaminami. A. na pewno to pamięta: "Nie przejmuj się, to tylko egzamin. Skąd wiesz, czy jutro nie wpadniesz pod samochód?").
Poniekąd będzie to kontynuacja poprzedniego postu, ponieważ również będzie opisywać przypadki zachowań ludzkich, doświadczając których, ma się ochotę zostać pustelnikiem, zamordować wszystkich lub jedno i drugie w odpowiedniej kolejności. Ale to zaraz.
Jak to mówią, są tylko 10 rodzaje ludzi. Ci, którzy rozumieją system binarny i ci, którzy nie. Są również ci, którzy walentynki spędzają ze swoim significant other, oraz ci, którzy manifestują całemu światu, iż mają walentynki tak bardzo w dupie, że im wychodzi oczami. Manifestacja polega na braniu udziału w wydarzeniach na fejsie obwieszczających, że walentynki spędzają z Ryanem Goslingiem (szczerze chłopakowi współczuję), publikacji obrazków przedstawiających deszcz serduszek i osobę, która kryje się pod parasolem, publikacji obrazków lub tekstów informujących, że tylko nutella/pizza/lody/zrazy z cebulą są prawdziwą miłością, czy (opcja jedynie dla prawdziwych twardzieli) informowanie świata, iż w walentynki schleją się na umór. Nie ma lepszej metody, aby udowodnić, iż ma się gdzieś walentynki.