Dziś będzie o muzyce. Postaram się, żeby było krótko, bo komu się chce czytać długie rzeczy? Oczywiście będę troszkę generalizować, bo nie mam innej możliwości. Gdybym chciała zagłębić się w temat bez generalizacji i przeanalizować wszystkie przypadki z osobna, nie starczyłoby mi życia.
Ludzie lubią kolekcjonować dowody na to, że są w czymś dobrzy. A najlepiej, jak są lepsi. Lepsi niż inni. Wtedy ich wartość winduje się ku górze, a oni mogą się pogłaskać po główce i powiedzieć "widzisz, a jednak". Zauważyłam, że tendencja do znajdowania dowodów na własną lepszość obecna jest również w upodobaniach muzycznych, co swoją drogą jest kompletnie bez sensu, bo muzyka powinna łączyć i tak dalej, ale wiemy jak jest. Najczęściej występują dwa przypadki. Pierwszy, kiedy podczas rozmowy okazuje się, że słuchacie podobnych rzeczy. Serce zaczyna mocniej bić, szepczesz "brother…" i zaczynacie debatę nad koncertem unplugged, który odbył się w Chicago sześć lat temu. Albo drugi przypadek. Gadasz z kimś. Pyta cię, czego słuchasz. Och, muzyka, fajnie. Zaczynasz mówić i opowiadać i… Patrzy na ciebie z pogardą, unosi jedną brew do góry i w milczeniu napawa się satysfakcją, że słucha "prawdziwszej" muzyki niż ty. Jest lepszy. Wygrał życie.
Co więc jest wyznacznikiem prawdziwości muzyki?
Noo, na pewno nie gatunek (half of the internet starts screaming in shock). Obstaję przy tym, że muzyka jest dziełem sztuki, a jak wiadomo, jeśli chodzi o sztukę to tutaj nic zmierzyć się nie da. Dzieło sztuki musi mieć autora, który wykorzystując swój rozwinięty w procesie ewolucji rozumek, stworzy coś od serca i kreatywnego. Dlatego pokuszę się o stwierdzenie, że można skomponować prawdziwą muzykę każdego gatunku, która oczywiście nie będzie muzyką uniwersalną, podobającą się wszystkim. Co innego, kiedy będziemy chcieli ocenić wartość danego dzieła. Wartość jest bardziej złożona i nie da się zaprzeczyć, że niektóre gatunki mają ją mniejszą niż inne. Przykładowo trzyminutowy utwór disco polo pieczołowicie skomponowany przez pana Henia, jako wyraz jego miłości do żony Grażyny, dopracowany i okraszony radosnym tekstem pisanym przez pana Henia przez trzy dni, będzie tak samo prawdziwy jak piętnastominutowa sonata Beethovena, ale będzie miał znacznie mniejszą wartość oraz grono odbiorców. Nadążacie?
Idąc dalej tym tropem, Heniowe disco polo będzie bardziej prawdziwe, niż sztucznie stworzony dziwny wiózg w programie komputerowym, do którego ktoś dograł ciche jęki, żeby hajs się zgadzał.
Kolejna rzecz, o której chciałam powiedzieć przy okazji muzycznego postu: muzyka jest potrzebna każdemu. To raz. A dwa, każdy jest inny i będzie na niego działać co innego. Wszyscy znają to uczucie, kiedy przechodzi po plecach przyjemny dreszczyk, jak tylko włączy się swoją ukochaną piosenkę. Albo przelatujące przez myśl "o kurwa", kiedy dociera do ciebie tekst i łupie cie prosto w splot słoneczny. Dla każdego będzie to inna piosenka, inne brzmienie, inny zespół. Bardzo często spotykam się ogromnym shitstormem w kręgu słuchających różnych odmian rocka i powiem wam, że za każdym razem napawa mnie zdumieniem, dlaczego ludziom przeszkadza dany zespół. Jeszcze jestem w stanie zrozumieć fana heavy metalu, który będzie mieć problem z popem. Ale dlaczego foo fighterowiec wywnętrznia się nad młodym zespołem, który składa się z kilku gości, którzy sami układają muzykę, sami piszą niebagatelne teksty, naprawdę dobrze wykonują efekt swojej pracy na żywo? Kiedyś wokalista jednego zespołu na Varped Tour powiedział, że za każdym razem, kiedy ktoś podchodzi do nich i mówi, że ich muzyka w jakiś sposób mu pomogła, wie, że robią coś dobrego. I nawet jeśli tych osób byłoby pięć, to nie przestaliby dalej tworzyć. Hej ludzie, bądźmy rodziną, otwórzmy oczy. I uszy.