sup bejbs
" W końcu coś piszę. Zostały mi już 3 ostatnie egzaminy w tym tygodniu, jutro literatura, w czwartek historia sztuki a w piątek ustny angielski. A potem wolność, śpiew, czereśnie i arbuzy. "
- tak brzmiały w pierwszej wersji słowa tego postu. Można się domyśleć, że pisany był równo tydzień temu oraz, że druga wersja całkiem różni się od oryginału.
Miało tak być. Jednak ku memu wielkiemu zdziwieniu następnego dnia o godzinie 5 rano obudziłam się z temperaturą 39 stopni oraz z nieodpartą chęcią obrzygania wszystkiego wokół. Po próbie podniesienia się i pójścia do łazienki, okazało się, że w zasadzie to wolę zemdleć niż gdzieś chodzić. Przez kolejne cztery dni byłam wyjęta z życia. Ale oto powróciłam! Chudsza, bledsza i z zaburzeniami zginalności nogów. W sensie, że się bardziej zginają niż powinny. Robię już nawet spacery po domu co kończy się słabnięciem i palpitacjami ale jest coraz lepiej i w ogóle szałowo.
Najlepszym dowcipem jest to, że w oryginalnej wersji tego postu było również zdanie: "mój tyłek na pokładzie maszyny latającej startuje i obiera kierunek LONDON bitches." Tak, w tym tygodniu miałam być w Londynie. Ale los lubi płatać figle i ze względu na słabnięcie, palpitacje i inne defekty mój tyłek, ani żadna inna część ciała do Londynu nie leci. Więc fuck you world i zarazki.
Świat jednak nie jest aż tak zły i okrutny więc w przyszłym tygodniu robimy razem z G. podbój województwa pomorskiego i z pomocą niezawodnego, rzetelnego i pewnego środka transportu jakim jest kolej dostarczamy się na Hel.
Półwysep przez kilka ostatnich lat stał się dla mnie niemalże miejscem świętym. Jeżdżę tam co roku od 9 lat (do różnych miejscowości, prym wiedzie Jurata), w tym będę nawet dwa razy ale nie mogę szepnąć ni słówka o znudzeniu. Jestem stworzeniem morskim. Północnomorskim. Nie ciągnie mnie na żadne ciepłe wody, lazurowe wybrzeża, złote piaski i szmaragdowe otchłanie. Nie potrzebuje do szczęścia rafy koralowej. Większą radochę mam ze stad centymetrowych fląderek, które urzędują w utworzonych na plaży jeziorkach i łachoczą w stopy jak się w nie wlezie. Wszystko jedno, czy jest słońce, czy deszcz. Bałtyk to Bałtyk. Cel na najbliższą przyszłość: objechać go dookoła.
A co dalej w wakacje? Przemierzanie województwa mazowieckiego i podlasia. Dlaczego Polska wieś kojarzy się tylko z nieotynkowanymi domami-kostkami, biegającym drobiem i panem Czesiem bez siekaczy ale za to w gumowcach? No na pewno to się rzuca w oczy. Ale gdyby tak ominąć pana Czesia, kryje się za nim mnóstwo fajnych miejsc. Wiecie, łąki, lasy i przez to niteczka asfaltowej drogi ciut szerszej od samochodu. Ile tam jest super górek na longboardy i przestrzeni...
Jeszcze zimą odkryłam w starym domku letniskowym mapę mojego dziadka.
Mam plan, żeby zrobić sobie bazę noclegową na działce w domku i codziennie wypuszczać się na odkrywanie nowych tras...
Już się tak wakacyjnie zrobiło więc nie będę wracać do uczelnianych tematów. Ale o tym jeszcze post będzie. Bo rzucam w cholerę to na czym jestem.
Życie jest zbyt krótkie by marnować pięć lat na studiowanie czegoś, czym się rzyga.
Będą zdjęcia znad morza na bieżąco!
Stay awesome.
Cheers.